Poniedziałkowa Rzeczpospolita opisuje sytuację z konkursami na kierownicze stanowiska w Ratuszu. W artykule można przeczytać, że "w 25 spośród 36 biur wciąż rządzą p.o. dyrektora".
W części opisywanych przypadków nie ma co winić HGW. Faktycznie przepis, że kandydaci na stanowiska dyrektorów muszą mieć w życiorysie, co najmniej dwa lata pracy w samorządzie, bez analizy reszty CV i kwalifikacji, jest mało zrozumiały. Tak samo jak konieczność przeprowadzania konkursu na stanowiska w gabinecie prezydenta.
Może warto skończyć z fikcją konkursów, niech władza dobiera sobie, kogo chce na stanowiska kierownicze, ale niech później bierze za to pełną odpowiedzialność.
Fragmenty:
Spodziewam się usłyszeć, że pewnie za poprzedniej ekipy było źle z konkursami, ale przypominam, że ta władza miała być bez skazy.
W części opisywanych przypadków nie ma co winić HGW. Faktycznie przepis, że kandydaci na stanowiska dyrektorów muszą mieć w życiorysie, co najmniej dwa lata pracy w samorządzie, bez analizy reszty CV i kwalifikacji, jest mało zrozumiały. Tak samo jak konieczność przeprowadzania konkursu na stanowiska w gabinecie prezydenta.
Może warto skończyć z fikcją konkursów, niech władza dobiera sobie, kogo chce na stanowiska kierownicze, ale niech później bierze za to pełną odpowiedzialność.
Fragmenty:
Pół roku rządów nie wystarczyło, by władze miasta wybrały z konkursów wszystkich szefów wydziałów w ratuszu. W 25 spośród 36 biur wciąż rządzą p.o. dyrektora.Źródło: Izabela Kraj, Dyrektorzy się uczą - konkursy poczekają, Rzeczpospolita, link do strony.
Jeszcze nigdy w historii ratusza nie było w nim tak wielu urzędników "pełniących obowiązki". I to nie tylko p.o. dyrektora, ale także p.o. rzecznika, naczelnika, kierownika... Dziś to ponad 50 osób, także w tak ważnych biurach, jak architektury, drogownictwa, funduszy europejskich czy obsługi inwestorów.
A wszystko przez to, że od połowy 2005 r. obowiązuje ustawa, która nakazuje prezydentowi ogłaszanie konkursów przy obsadzaniu stanowisk. Jeśli więc nowy prezydent chce zatrudnić kogoś "swojego" (np. by kierował jego kancelarią), musi go wybrać w"wolnej i konkurencyjnej" procedurze. Tyle że wcześniej może go zrobić p.o. z pełnym zakresem uprawnień.
Gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz przyszła do ratusza w grudniu, wiele posad było wolnych po odejściu ekipy Lecha Kaczyńskiego. Prezydent najpierw więc zatrudniła tych, których chciała - jako p.o. dyrektorów, a teraz stopniowo ogłasza konkursy.
Efekt: marny. Przez pół roku udało się wybrać raptem czterech dyrektorów biur. Te strategiczne wciąż czekają na swoją kolej.
A czekają, gdyż wielu p. o. dyrektora ściągniętych - jak mówi prezydent - "z rynku fachowców" nie mogłoby dziś w konkursie wystartować. Powód: nie mają wymaganego dwuletniego stażu w samorządzie. Więc teraz na etacie "p.o." takiego doświadczenia nabierają.
W tym tygodniu ma się rozstrzygnąć konkurs na szefa biura polityki społecznej, w którym startował dotychczasowy p. o. Bogdan Jaskołd (za koalicji PO -SLD urzędnik gminy Centrum odpowiedzialny za sprawy społeczne, teraz ściągnięty przez LiD). Gdy pytamy radnych o prawdopodobny wynik tej weryfikacji, słyszymy:
- Oczywiście wygra "p.o.". Prezydent zatrudnia, kogo chce, a jak ktoś nie pasuje, to konkurs unieważnia. To fikcja.
Wcześniej dość osobliwie komendantem Straży Miejskiej został Zbigniew Leszczyński (wieloletni ochroniarz Hanny Gronkiewicz-Waltz z czasów NBP). W grudniu został zatrudniony bez konkursu. Od miesiąca jest pełnoprawnym szefem, bo jego konkurenci... oddali stanowisko walkowerem. Nie stawili się na rozmowę kwalifikacyjną.
Spodziewam się usłyszeć, że pewnie za poprzedniej ekipy było źle z konkursami, ale przypominam, że ta władza miała być bez skazy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: Komentarze nie są moderowane (poza wyjątkowymi przypadkami), ale proszę pamiętać, że każdy bierze odpowiedzialność za treść swoich wpisów.