Poniżej zamieszczam kilku spostrzeżeń po debacie "Czy warto budować w Warszawie wieżowce?" zorganizowanej przez Instytut Stefana Starzyńskiego i Dziennik.W Muzeum Powstania Warszawskiego w trakcie debaty pod tytułem
„Czy warto budować w Warszawie wieżowce?”, o budowaniu wieżowców przez ponad 2.5 godziny dyskutowali goście i mieszkańcy Warszawy zaproszeni przez Dziennik i Instytut Stefana Starzyńskiego. Zaproszono do wzięcia udziału w debacie miedzy innymi
Jacka Wojciechowicza (wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny za inwestycje) i
Michała Borowskiego (w poprzedniej kadencji naczelny architekt miasta).
Przed przejściem do krótkiej relacji z przedstawionych argumentów i reakcji "z sali" warto zaznaczyć, że nie należę do entuzjastów budowania wieżowców "bez względu na wszystko". Czyli pozwalania na budowę tylko dla samej idei urozmaicenia panoramy Warszawy i bez odpowiedzi na pytania o negatywny wpływ konkretnego projektu np. na okoliczną infrastrukturę komunikacyjną i podejmowania decyzji pod dyktando dewelopera.
Wyjściem do dyskusji miało być pytanie
"Czy w Warszawie opłaca się budować wieżowce?", ale pierwsza część polegała bardziej na przepytywaniu wiceprezydenta Wojciechowicza z planów Ratusza co do wydawania decyzji o warunkach zabudowy dla około 40 projektów wieżowców. Wiceprezydent głownie opowiadał o kwestiach formalnych, czyli znanego już problemu braku urzędników i w efekcie braku "mocy przerobowych". Ten problem powraca po raz kolejny, ale o zmianach w odpowiednich ustawach, które umożliwiłby zwiększenie konkurencyjności samorządu na rynku pracy, nie słyszymy.
Prawdziwe różnice pojawiły się przy rozmowie o samej
idei budowania wieżowców i próby odpowiedzi na pytanie, jakie korzyści z budowy wieżowców mają mieszkańcy.
Jacek Wojciechowicz jako zwolennik budowania wieżowców mówił o wizji, rozwoju, nowoczesności i czymś atrakcyjnym, co można zbudować. Odpowiadając na argument o przypadkowości przy lokalizacjach wieżowców, powiedział nawet, że kiedy przejeżdża przez jeden z mostów to jest dumny z takiej lokalizacji wieżowców, bo
"wszechświat też jest przypadkowy i jakoś się kręci". Opowiadając o wizjach zbierał oklaski od publiczności, która w większości entuzjastycznie reagowała na zapewnienia, że oto jest teraz taka władza, która wieżowcom sprzyja.
Mówił też o trudnych negocjacjach z inwestorami, które mają na celu przekonanie ich do zwiększenia przestrzeni publicznej w ramach ich projektów. Natomiast nie odpowiedział na pytanie o infrastrukturę komunikacyjną w kontekście wpływu wieżowców na życie mieszkańców.
Z drugiej strony Michał Borowski został ustawiony w pozycji tego, który sprzeciwia się wieżowcom, choć w moim przekonaniu dosyć wyraźnie przedstawiał pogląd, że nie chodzi o same wieżowce, ale konsekwencje w podejmowaniu decyzji i nie tworzenie chaosu. Nie dziwię się jednak, że mógł stracić ochotę do tłumaczenia swoich racji po zachowaniach niektórych uczestników debaty. Jak pytany był dlaczego niska zabudowa na placu Defilad, to ktoś z sali rzuca „kompleksy”.
Młody chłopak, który pierwszy zabrał głos przedstawiając się jako zwykły mieszkaniec Warszawy zakwestionował obecność Michała Borowskiego (po co go zapraszać), powiedział, że niska zabudowa na placu Defilad wynikała z niskich wartości byłego naczelnego architekta miasta i kompleksów. Oczywiście kompleksów Lecha Kaczyńskiego, który jest niski, czyli w domyśle i zabudowa musiała być niska. Widzicie, jakie to wszystko proste? Ten Pan nie tylko zebrał oklaski,
i chyba nikt nie zwrócił mu uwagi, że wycieczki osobiste nie są na miejscu. (powód wykreślenia, patrz komentarze).Sali udało się też lekko spacyfikować tych (wcześniej wspomniany Pan nazwał ich Ojcami Rydzykami architektury), którzy mieli inne zdanie niż wielbiciele wieżowców i starali się zwrócić uwagę na fakt, że ta wizja nie musi być korzystna dla miasta a nowoczesność nie oznacza tylko wysokiej zabudowy. Przykładowo młoda architektka, która zadawała słuszne pytanie o wkład inwestora w rozwój miasta i przestrzeni publicznej (podając może nie najlepszy przykład przedszkoli, ale generalnie wiemy, o co chodzi) mogła usłyszeć docinki w stylu "sala obok" i "nie ta dyskusja". To jednak jest ta dyskusja, bo same opowieści o wizjach z efektownymi wizualizacjami w tle, wszystkich problemów nie rozwiązują.
Mam wrażenie, że dyskusja pod dyktando lobby budowy wieżowców, dla których liczy się tylko "fajny skyline", wyliczanie metrów wysokości budynków, bez przyjęcia do wiadomości jakichkolwiek wątpliwości, jest z góry skazana na niepowodzenie.
Na końcu i tak najważniejsze jest to, co powiedział jeden z architektów: inwestorzy chcą budować wysoko, bo projekt z niską zabudową się im nie opłaca. A ponieważ władzy zależy na tym, żeby inwestorzy byli zadowoleni to wynik meczu jest znany.
I dlatego jak słusznie ktoś zauważył: odpowiedź na pytanie
"Czy w Warszawie opłaca się budować wieżowce?" brzmi, oczywiście, że
tak, opłaca się tym którzy budują.
Czy Warszawie jako miastu opłaca się budować wieżowce, to już zupełnie inna kwestia.